niedziela, 28 lipca 2013

Gerlach (2655 m n.p.m.)

Decyzja o wyprawie na Gerlach (2655 m n.p.m.) została podjęta trochę spontanicznie, ponieważ najpierw mieliśmy w planach zdobycie Zugspitze. Na jednej z wycieczek dostaliśmy namiary na przewodników wysokogórskich i po krótkim rozeznaniu w cenach stwierdziliśmy, że w tym roku zadowolimy się jednak Tatrami.

Polscy przewodnicy oferują niższe ceny niż słowaccy - przynajmniej ci, z którymi się dogadaliśmy :-). Jeden przewodnik może prowadzić maksymalnie 3 osoby. Cena, w której zawarte jest również ubezpieczenie i sprzęt (kask, uprząż, szpej) to 1200 zł, warto więc znaleźć sobie 2 osoby "do liny" :-)

Trasa bardzo trudna nie jest. Oczywiście tę ocenę kieruję raczej do osób, które trochę po górach chodzą i pojęcia takie jak "duża ekspozycja" nie są im obce. Jeśli jednak nie mamy lęku wysokości czy przestrzeni, kondycja nam dopisuje i posiadamy odpowiednie buty, na pewno nam się spodoba. Warto mieć na uwadze, iż tutaj korzystamy z asekuracji lotnej, a jest to jednak inne doświadczenie niż sztuczne ubezpieczenia w postaci łańcuchów i klamer. Polecam ubrać długie spodnie, nawet przy upale, bo można nabawić się siniaków. Nie polecam natomiast wyjścia "na dziko". Po pierwsze dlatego, że bardzo łatwo zgubić drogę i wejść tam, skąd trudno zejść (cało i zdrowo) oraz oczywiście dlatego, że jest to nielegalne ;-) Spotkaliśmy grupkę Polaków bez przewodnika, a także bez kasków i z liną przyczepioną do plecaka chyba dla ozdoby. Przy schodzeniu w dół puściliśmy ich przodem, bo jak powiedział nasz przewodnik: "Lepiej być kamieniodawcą niż kamieniobiorcą"...

Wycieczkę trzeba rozpocząć wczesnym rankiem, a właściwie nocą (my umówiliśmy się z przewodnikami o 3:45 pod siedzibą biura). Stąd zostaliśmy podwiezieni do Śląskiego Domu. Właściwe podejście zaczęliśmy około 6:00, a na szczyt dotarliśmy około 10:00. Jak to często bywa w górach, już po zdobyciu szczytu, na drodze do schroniska dorwała nas porządna burza z gradem. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i około 16:00 powitaliśmy znów szarą rzeczywistość...

Biuro z którego korzystaliśmy (i na pewno nie raz jeszcze skorzystamy): Tatraguide.
Schronisko (a właściwie Hotel Górski): Śląski Dom.

Szlak jednokierunkowy

Kilka lat temu w książce ks. Romana E. Rogowskiego pt. "Mistyka Gór" przeczytałam taką myśl:

"Himalaiści ułożyli kiedyś listę najpiękniejszych szczytów himalajskich. O pierwsze miejsce rywalizują dwa olbrzymy: Nanga Parbat czyli Diamir, "Król Gór" oraz K2, "góra gór - jak powie O. Dyhrenfurth - której żadna inna dorównać pięknością nie może". Potem następują kolejno: Shispare i Masherbrum, Chogolisa i Nanda Devi, "Bogini Nanda", Trango Tower i Mustagh Tower, Machhapuchhare, "Rybi Ogon" i Jannu.
- Nie, nie martw się, że nigdy nie będziesz w Himalajach i nigdy nie zobaczysz tych szczytów. TWOJA GÓRA JEST NAJPIĘKNIEJSZA!"

Ten fragment trafiał w sedno. Po górach chodzę od lat kilkunastu i nie ma wśród zdobytych przeze mnie szczytów nazw takich jak powyżej. Jednak uważam za piękną zarówno skalistą grań w Tatrach, jak i uczesane grzbiety połonin w Bieszczadach. Ten fragment mnie uspokoił. Pewnie nigdy nie zdobędę K2, ale przecież nie oto chodzi...

28 lipca 2013 roku stanęłam na wierzchołku Gerlacha. W takich miejscach zmienia się perspektywa. Przypomniał mi się znów wspomniany fragment, tym razem jednak pomyślałam: "Dlaczego miałabym nigdy nie zobaczyć Himalajów?"

Założyłam tego bloga bo chcę się dzielić górami. I dlatego też, że na najwyższym szczycie Tatr zrozumiałam, że szlak którym idę jest jednokierunkowy. Nie wiem, czy zaprowadzi mnie on w Himalaje. Wiem, że już nie potrafię i nie chcę zawrócić.