niedziela, 22 listopada 2015

Otwarcie sezonu zimowego w Bieszczadach

Bieszczady mają to do siebie, że bez względu na porę roku i warunki atmosferyczne, są miejscem magicznym. Jeżeli dodatkowo jedziemy tam ze świetną ekipą - wspaniały weekend gwarantowany.

Nasza wyprawa zaczęła się jednak od przedłużającej się w nieskończoność podróży z duszą na ramieniu. Powodem była okropna ulewa i... zepsute - jak na złość - wycieraczki.

Po 6 godzinach jazdy dotarliśmy wreszcie do Wetliny. Humory szybko poprawiły się przy ogniu trzaskającym w kominku i napojach rozweselających. Nie siedzieliśmy jednak zbyt długo, ponieważ na drugi dzień w planach mieliśmy przejście Połoniny Wetlińskiej.

Na szczęście w nocy przestał padać deszcz i pogodę można było uznać za całkiem udaną. No, może oprócz niemal zerowej widoczności... Tak ciekawej aury nie widziałam dawno. Na dole panowała jeszcze jesień. Im bliżej grzbietu Połoniny, tym więcej śniegu pokrywało brązowe liście, malowniczo łącząc ze sobą dwie pory roku. Na górze było już tylko biało.

Niestety było też bardzo zimno, a Chatka Puchatka nie jest najcieplejszym schroniskiem w polskich górach...

Ponieważ nigdzie nam się specjalnie nie spieszyło, na dół zeszliśmy już w ciemnościach, a raczej przy światłach latarek.

Wieczór drugi umilił nam również ogień, tym razem jednak zapaliliśmy ognisko, zupełnie nie przejmując się padającym śniegiem.

Niestety dnia trzeciego planowaliśmy powrót do Krakowa, nie mogliśmy sobie więc pozwolić na dłuższą wycieczkę. Chcieliśmy jednak zdobyć Małą Rawkę (1272 m n.p.m.). Kiedy doszliśmy do bacówki... stwierdziliśmy, że trzeba nacieszyć się zimą i... ulepiliśmy bałwana :) Po skończonym dziele zdecydowaliśmy się na krótki spacer w kierunku szczytu, jednak brak czasu przekonał nas do odwrotu.

Niestety nic nie zapowiadało, by tym razem po niedzieli los miał się odmienić. Znów czekał nas poniedziałek. Znów trzeba było wracać na niziny :(