Po zdobyciu Allalinhornu i nieudanej próbie na Weissmies we
wrześniu 2013 roku, pozostawał we mnie pewien niedosyt. Zdobycie pierwszego
szczytu (4027 m n.p.m.) przy pomocy kolejki (Metro Alpin) i wycofanie się z
drugiego (nieprzygotowanie sprzętowe i kondycyjne) sprawiło, że Weissmies
wydawał się naturalnym kandydatem do powtórki w następnym roku. Więcej –
potraktowałem zmierzenie się z nim jako osobiste wyzwanie i nie dopuszczałem
myśli że może się nie udać.
A w 2014 wcale nie zapowiadało się lepiej… Długa podróż
samochodem bezpośrednio z Polski, zakończyła się na parkingu w Saas Almagell pięknego
niedzielnego poranka (pominę tutaj wszelkie Szwajcarskie udogodnienia, łatwość
zostawienia samochodu na 3 dni, itd. – zachwyty nad tym alpejskim krajem
znajdziecie tutaj). 24 godzinna podróż i
konieczność wyniesienia na własnych plecach dobytku na najbliższe 3 dni, z
dodatkiem sprzętu wspinaczkowego, a także dość słabe przygotowanie fizyczne
(niemal zerwaliśmy się od biurek) sprawiły że pierwszy dzień znieśliśmy
baaaardzo ciężko. Pokonanie 1200 metrów różnicy wzniesień, z ciężkimi
plecakami, w przenikliwym zimnie i siąpiącym deszczu zajęło nam ponad 6 godzin.
Każdy zakręt wydawał się tym ostatnim ale wciąż nie otwierał widoku na
schronisko. Droga dłużyła się niesamowicie. Nie do wiary, że 3 dni później
pokonam ten sam odcinek w 2 godziny 15 minut… niezwykła siła aklimatyzacji.
W Almagellerhütte (2894 m n.p.m.) bez zmian w porównaniu do
zeszłego roku – te same ceny, ten sam nienaganny porządek, ta sama perfekcyjna
obsługa. Tylko ludzi zdecydowanie więcej, bo to przecież środek sezonu. Tym
razem lądujemy w wieloosobowej sali, w której panuje przenikliwe zimno, ale po
napełnieniu żołądków nawet to nie przeszkadza nam w szybkim zaśnięciu. Fatalna
pogoda i olbrzymie zmęczenie sprawiają że decydujemy o przełożeniu godziny
wyjścia w kierunku szczytu. Jak zabici przesypiamy pełnych 12 godzin, skąd
bowiem możemy sądzić że nocą wszystkie chmury zostaną rozwiane. Ci którzy
zdecydowali się na atak o 4 rano, zostali tego dnia nagrodzeni zdobyciem
szczytu. Nam czasu wystarcza tylko na dojście na wysokość 3500-3600 m n.p.m. i
powrót do schroniska. Rezygnujemy jednak z luźnego następnego dnia, i
decydujemy że będziemy atakować szczyt.
Wyście w celu zdobycia szczytu, zaczyna się w przypadku
Weissmies standardowo o godzinie 4. Szybkie śniadanie w licznym towarzystwie
pozostałych wspinaczy udających się do góry, i już po pół godzinie niemalże
biegniemy z Tomkiem na przełęcz Zwischbergenpass oświetlając sobie drogę
czołówkami. Mimo ujemnej temperatury, przy tym tempie szybko robi się gorąco –
ubiór to dla mnie wciąż największe wyzwanie przy zdobywaniu czterotysięczników.
Niebo szarzeje, kiedy jako 3 zespół docieramy na przełęcz i tuż ponad nią
zakładamy raki. Z ich pomocą, oraz czekanów/kijków wspinamy się łatwym śnieżnym
polem aż do ok. 3600 m n.p.m. – tam gdzie dotarliśmy dzień wcześniej. Tutaj –
niespodzianka – dane nam jest zobaczyć widmo Brockenu. Pierwsze w mojej
górskiej karierze, więc jak najszybciej trzeba zobaczyć jeszcze 2 żeby zdjąć
klątwę… ;) Teraz zdejmujemy raki i przytraczamy czekany, za to wiążemy się liną
– zaczyna się zabawa w skale. Z mojej perspektywy nie taka łatwa jak opisują to
wspinacze czy przewodniki z którymi się zetknąłem. Ręce pracują nieustannie,
staramy się "ulotnie" asekurować, co kilka kroków poszukujemy jak najlepszej
drogi. Sprawę ułatwia duża liczba bardziej doświadczonych zespołów z którymi
się wspinamy, ale te dość szybko nas mijają i już wkrótce jesteśmy ostatnimi na
drodze. Wreszcie osiągamy grań szczytową, ponownie zakładamy raki, i teraz już
dość łatwo, choć w bardzo eksponowanym terenie kierujemy się w stronę szczytu.
Jest on dużo dalej niż ocenialiśmy to pierwotnie. Jeszcze nigdy nie stałem, co
tam – nie mijałem się na tak wąskiej ścieżce. Miejsca jest na 2-3 stopy, a po
obu stronach głęboka przepaść. Niesamowite. Wreszcie, po ponad 6 godzinach
wspinaczki jesteśmy na szczycie – uczucie jest fantastyczne. Szczególnie przy
świadomości że góra została zdobyta od podstawy wyłącznie siłą własnych mięśni,
bez kolejek, wyciągów , itd. Niestety widoków nie ma zbyt wiele, ze względu na
kłębiące się chmury. Zgodnie z uzgodnionymi wcześniej limitami, niemal
natychmiast zaczynamy schodzić. Znowu następują mijanki (ktoś jeszcze o tej
porze idzie na szczyt?!?!), a wkrótce wchodzimy w skalną grań. Ta jest jednak
dla nas mocno wyczerpująca i – nie bójmy się tego słowa – całkiem trudna. W
takiej sytuacji, przy pierwszej możliwej okazji decydujemy się na zejście z
niej na śnieżne pole znajdujące się po lewej stronie i schodzenie nim
równolegle do grani – o tyle ryzykowne, co wypróbowane przez innych
(przynajmniej wg. informacji ze schroniska i przewodników). Po długim trawersowaniu łączymy się z resztą
naszego zespołu który czekał z pożywieniem na wysokości 3600, i teraz już dość
szybko, choć z plączącymi się ze zmęczenia nogami schodzimy do schroniska. Cała
ta pętla zajęła dokładnie 12 godzin.
Jesteśmy wyczerpani, a trzeba jeszcze dojść do samochodu –
na następny nocleg w Almagellerhütte nie możemy sobie pozwolić: czeka na nas kwatera w Täsch, parking
jest opłacony tylko do końca dnia… pozwalamy więc sobie tylko na szybką zupę i
doskonałe szwajcarskie piwo (po takim dniu, jakie nie byłoby doskonałe) ,
przepakowujemy bety i ruszamy na dół… Już bez większych przygód, przy pięknej
pogodzie docieramy do parkingu późnym popołudniem.
Weissmies został wreszcie zdobyty i wyjście to dało nam
wiele satysfakcji. Góra jest piękna, nie oblegają jej tłumy wspinaczy, nie ma
właściwie jak ułatwić sobie wejścia idąc drogą pierwszych zdobywców. Wszystkim
chętnym gorąco polecam – to jest to „coś” więcej dla początkujących alpinistów,
ale też nie jest to góra łatwo dostępna dla każdego. Zdecydowanie wymaga dobrej
kondycji i aklimatyzacji, obycia ze skałą i przede wszystkim ekspozycją w
górach wysokich a nadto dokładnego planowania i żelaznego egzekwowania planu, w
przeciwnym razie jej zdobywanie może skończyć się niepowodzeniem i frustracją.
Trasa:
Saas Almagell (1673 m) - Furggstalden - Almagelleralp (2194 m) - Almagellerhutte (2894 m) - Zwischbergenpass (3268 m) - Weissmies (4017 m) - Zwischbergenpass - Almagellerhutte - Almagelleralp - Saas-Almagell.
Saas Almagell (1673 m) - Furggstalden - Almagelleralp (2194 m) - Almagellerhutte (2894 m) - Zwischbergenpass (3268 m) - Weissmies (4017 m) - Zwischbergenpass - Almagellerhutte - Almagelleralp - Saas-Almagell.
*Zdjęcia: Tomek & Maciek. All rights reserved.
proszę proszę jaka opowieść :) ktoś tu ma pisarskie zdolności :) Gratulacje ze zdobycia szczytu :)
OdpowiedzUsuń